- Um - bąknąłem myśląc co by z tym zrobić. Papier + zapałka? Nic. Zapałka + krzesiwo = ogień. Papier + ogień = ognisko! Krzesiwo? Wystarczy krzemień. Albo coś w tym stylu.
- Masz może krzemień? - spytałem powoli.
- Raczej nie - odparła nieco zdziwionym głosem - Czemu pytasz?
- Bo moglibyśmy rozpalić ogień. Mam trochę papieru i zapałki. Artem znajdzie nam polanę, na której moglibyśmy przeczekać noc. Do świtu albo chociaż szarówki. Ta jest zbyt zarośnięta i mała. Ogień mógłby ją zająć. Potrzebujemy większej.
Usłyszałem szelest przeszukiwanych kieszeni. Dziewczyna mruczała coś cicho pod nosem, szarpiąc się z zamkami.
- Nie wierzę - usłyszałem jej rozweselony głos - Mam pudełko po zapałkach. Musiałam je zabrać przez przypadek z siodlarni, żeby je wyrzucić. Teraz tylko Artem..
- Fortuna nam sprzyja - uśmiechnąłem się pod nosem i pochyliłem do końskiego ucha - Szukaj, mały. szukaj! - szepnąłem, ściskając go łydkami. Ogier po chwili wahania ruszył ostrożnie przed siebie kierując się tylko sobie znaną ścieżką. Makabreska poszła za nim trzymając się blisko konia. Artem, o dziwo, nic sobie z tego nie robił wręcz przeciwnie czasem nawet sprawdzał czy klacz wciąż jest za nim. Otaczająca nas ciemność zbladła, coraz widoczniejsze były zarysy drzew i krzewów. Niebo przykryło się ugwieżdżoną peleryną dając tę namiastkę światła. Księżyc uniósł wysoką swe oblicze rozświetlając ukrytą wśród ściółki jelenią dróżkę. Artem podążał nią pewnie, forsując niskie krzaki i łamiąc suche gałęzie. Nie minęło wiele czasu, gdy naszym oczom ukazała się skąpana w blasku polanka. Zauważyłem, że trawa na niej została całkowicie wypalona. Krąg ziemi sięgał do krawędzi lasu, ale drzewa były nienaruszone. Kontrolowany pożar? Ktoś chyba chciał wyplenić jakieś chwasty... Możliwe całkiem.
Kasztanek zatrzymał się w mniej więcej połowie długości i spojrzał na mnie wyczekująco. Poklepałem go po szyi i pochwaliłem, po czym zeskoczyłem z jego grzbietu. Ania zrobiła to samo i podeszła do mnie z Makabreską w ręce.
- Co teraz? - spytała, rozglądając się wokół.
- Musimy pozbierać trochę suchych gałązek - odparłem zakładając wodze Artemowi tak, żeby nie plątały mu się pod nogami - Rozpalimy małe ognisko. Konie możemy puścić wolno, nie uciekną.
Pokiwała głową i podobnie zrobiła z cuglami Makabreski. Araby rozeszły się wyszukując trawy, ale nie poruszały się poza obręb polany. Wskazałem Ani stos gałęzi, sam zbierając już innym. Po krótkiej chwili uzbieraliśmy całkiem niezłą podstawę do porządnego ogniska. Wyjąłem moją zapałkę i wziąłem od dziewczyny pudełeczko. Ostrożnym ruchem zapaliłem zapałkę i zająłem ogniem papierek. Ten zapłoną szybko. Podłożyłem go pod gałęzie, modląc się żeby też zapłonęły. Po niekończącej się chwili stos zajął się i rozświetlił nasze twarze wątłym światłem. Delikatnie dmuchnąłem rozżarzając ognisko. Gdy płomień nabrał pewności, podniosłem głowę i uśmiechnąłem się do Ani.
- Udało się - rzuciłem z dumą - Teraz tylko doczekać świtu.
- Nie możemy usiąść na samej ziemi - zauważyła blondynka - A bluz też nie zdejmiemy.
- Weźmy któryś z czapraków. Wewnętrzną stroną do góry, koń nie otrze się, gdy potem z powrotem się go założy.
Ania popatrzyła na mnie z aprobatą, ale i z prośbą. No taaak. Wykrzywiłem usta, ale bez słowa podszedłem do Artema i podprowadziłem go pod ognisko. Zdjąłem z niego siodło, odłożyłem je na bok i, z bólem, wziąłem nowiutki czaprak. Kasztanek chwile przy nas postał po czym wrócił do szukania trawy. Spojrzałem ciężko na Anię i rozłożyłem materiał na ziemi. Westchnąłem teatralnie i wskazałem na leżący czaprak.
- Zapraszam - mruknąłem siadając.
Dziewczyna uśmiechnęła się i przysiadła obok. Ognisko płonęło jasno, dając nam wiele ciepła. Odprężyłem się i rozłożyłem wygodniej.
- Znasz może jakieś straszne historie? - zagadnąłem, spoglądając na dziewczynę - Trzeba by jakoś zająć ten czas.
<Aniu? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz