- To jak jedziemy? - głos Asi przywrócił mnie do rzeczywistości.
- O której?
- Jakoś na dwunastą? Pasuje?
Południe? Południe?! No chyba raczej nie. Jejuu... nie wyrobię się nawet jakbym chciał. Dziś jest sobota, no. Kto wstaje przed dwunastą? Nie lepiej wrócić do łóżka? Poczytać? Cokolwiek w pokoju? Uhh. Zresztą Lune nadwyrężyła sobie ścięgno. Nie chcę jej okuleć. Sasza ma Sorayę jej też nie wezmę. Co prawda mógłbym wziąć któregoś z koni akademickich, ale..
- Pada - stwierdziłem, spoglądając przez okno. Rzeczywiście padało. Deszcz uderzał w okno wybijając nierówny rytm. No tak. Październik. Czego innego się spodziewać?
- Zawsze możemy pójść na halę - odparła rezolutnie Asia.
- No taa - zdusiłem westchnięcie i poderwałem się z łóżka. Chłód panujący w pokoju nieco mnie orzeźwił. Wziąłem głębszy oddech i, zastanowiwszy się chwilę, zgodziłem się na propozycje Asi.
- W hali o dwunastej - podsumowała wesoło dziewczyna - Do zobaczenia.
- No pa - mruknąłem, odkładając telefon.
Przez dobrych kilka minut siedziałem w bezruchu zbierając się do wstania. Niestety moje kończyny odmawiały posłuszeństwa i, za żadne skarby świata, nie chciały spełniać moich rozkazów. W końcu zirytowany bezczynnością poderwałem się z łóżka, niemal z niego wyskakując. Jestem boso, stwierdziłem, czując pod stopami mięciutki, pluszowy dywanik. Dziwne. Miałem wrażenie, że kładłem się ze skarpetkami. Ale w sumie.. Nic nie jest pewne. Rozciągnąłem się i poczłapałem do łazienki. Muszę wziąć prysznic, umyć zęby i sprowadzić do porządku to co niegdyś nazywałem włosami. Jasna cholera jak? Nie rozumiem. Przecież nie wypiliśmy ani krzty alkoholu czy czego innego. Jakim prawem czuję się jakby mnie przeżuto a następnie wypluto? Nie fair. Not at all.
Zanim się ogarnąłem było już dobre dziesięć po 11. Na szybkości zjadłem jakieś śniadanie ( co i tak zajęło kolejnych 15 minut) i popędziłem do pani Romy, żeby wyprosić sobie jakiegoś konia. Po kilku błagalnych spojrzeniach zezwoliła mi wziąć Nutę. Jasnogniada klaczka była małym koniem. Miała jakieś może 1,50 m, ale dobrze pamiętam jak śmigała pod takim Dawidem. Ten konik ma w sobie więcej werwy niż niejeden gorącokrwisty wierzchowiec. W kilka chwil doprowadziłem ją do porządku i osiodłałem w uroczy jasny rząd z liliowymi akcentami. Jooj jaki słodziaczek z niej. Punkt dwunasta stawiłem się pod halą. Dosiadłem Nutkę i zacząłem ją rozciągać na ujeżdżalni oczekując na przybycie Asi.
<Asiu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz