poniedziałek, 20 października 2014

Od Asi CD. Remka

Spojrzałam na niego, zastanawiając się, czy mówi na poważnie. Był jednak tak zamyślony i zaawansowany czyszczeniem Lune, że nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Stanęłam obok boksu i rzuciłam zgrzebło do skrzynki, podnosząc kule z ziemi. Popatrzylam na chłopaka, próbując zgadnąć o co mu chodzi. Wydawał się jakiś... Nieobecny. Jakby nagle postanowił zamknąć się w sobie. Dziwne, to do niego niepodobne.
- Remek, nie wiem, czy zauważyłeś, ale nie mam za bardzo jak przyprowadzić ci konia - powiedziałam, a szatyn przeniósł wzrok na mnie. Pokiwał głową i bez słowa skierował się do sąsiedniej części budynku. Uniosłam brwi, śledząc go spojrzeniem. Zachowywał się co najmniej dziwne. Zmarszczyłam lekko czoło i udałam się do siodlarni, aby przynieść chociaż część ekwipunku. Nie mając możliwości chwycenia wszystkiego w ręce, przewiesiłam homonta na karku i pokuśtykałam z powrotem do chłopaka.
- Proszę, tyle dałam radę przynieść - uśmiechnęłam się i najwyraźniej mój widok musiał być komiczny, ponieważ otrzymałam podobny gest.
- Dziękuję - odparł, szybko zdejmując ze mnie rząd i zakładając go na szyję obu klaczy.
- Skoro masz w planach powożenie, to ja wrócę do siebie - wskazałam głową na drzwi, cmoknęłam chłopaka w policzek i nie czekając na odpowiedź, poszłam do pokoju. Opadłam na łóżko, zmęczona pokonywaniem schodów.

Weekend, upragniony, cudowny weekend, a wraz z nim wyczekiwana wizyta w szpitalu. Kontrola, ocena lekarza i inne pierdoły. Z uśmiechem na ustach odmeldowałam się u pani Romy, szkoda tylko, że spochmurniałam już na przystanku. Dlaczego? Powód całkiem prosty, w końcu, uciekłam bez wpisu. Lekarze i pielęgniarki zapewne mieli ochotę mnie zabić, przez co w głowie zaczęły pojawiać się dziwne scenariusze. Dopiero gdy byłam na miejscu, obleciał mnie tchórz. Stałam przed wejściem, bijąc się z myślami. Z jednej strony, czekało na mnie mnóstwo negatywnych emocji skierowanych na moją osobę, ale z drugiej z kolei, im szybciej to załatwię, tym szybciej będę mogła normalnie chodzić. Westchnęłam pod nosem i weszłam do środka, raz kozie śmierć.
Wbrew obawom, wizyta okazała się całkiem przyjemna. Lekarz dyżurny szybko obejrzał nogę, oświadczył, że wszystko w porządku i byłam wolna. Gorzej z pielęgniarką, która poznała mnie w tłumie i zganiła na środku korytarza. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer do Remka.
- Halo? - usłyszałam jego zaspany głos. No tak, kto nie śpi o dziesiątej, kiedy ma wolne?
- Miałbyś może ochotę na teren? - zapytałam, wsiadając do zielonego busa.


<Remek? Beznadziejne, bo beznadziejne, ale jest.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Od Remka C.D Asi

- Że dzisiaj? A nie jesteś jeszcze kontuzjowana? - spytałem nieprzytomnie, nawet nie unosząc głowy z poduszki. Cappy popatrzył na mnie oskar...