Czarny, lśniący samochód zniknął z mojego pola widzenia, pozostawiając na wiejskiej drodze tuman kurzu. Teatralnym gestem odgoniłem zanieczyszczenia od twarzy, chrząkając i parskając. Drobinki mimo to zdołały przedostać się do mojego układu oddechowego powodując napad uporczywego kaszlu. Dookoła mnie nie rozciągało się nic prócz zielonego pola z pojedynczymi kłosami chylącymi się ku ziemi, smaganymi podmuchami wiatru. Ten lekki, wciąż ciepły i przyjemny przywoływał wspomnienia gorącego lata. Odetchnąłem cicho sięgając po walizki.
Dwa miesiące błogiej laby dobiegały końca. Koniec ze spaniem do południa, zdecydowanie za tym będę tęsknił najbardziej. Saversan będę mieć na wyciągnięcie ręki, o to bać się nie muszę. Gorzej ze znajomymi, choć i to był problem do rozwiązania. Nie chciałem przesiadywać popołudniami w samotności. Zaczęło ciekawić mnie ilu uczniów już znalazło się w Akademii.
Zamek, to z jakiej epoki pochodził obchodziło mnie tyle co wczorajszy śnieg, robił wrażenie. Nawet duże. Zachowany był w idealnym stanie, jego fasada i ogrom zdołałby przyciągnąć każdego. Uniosłem brwi bacznie przyglądając się temu budynkowi. Pierwsza myśl - jak w Hogwarcie.
Na ramieniu poczułem czyjś dotyk. Wzdrygnąłem się odruchowo przenosząc wzrok na intruza. Chłopak, prawdopodobnie w moim wieku, kolorowa koszulka, przybrudzone piachem dżinsy, schodzone trampki, ach, jak mogłem przeoczyć tego banana przyklejonego do twarzy. Wyglądał na sympatycznego, choć jak dla mnie zbyt potulnego. Nie zarejestrowałem kiedy się witał, doszedłem do tego wniosku po wydłużającym się milczeniu i wyczekującym spojrzeniu zawieszonym na mnie.
- Och... Em, cześć - mruknąłem coraz to bardziej rozluźniony. - Antek. - znacząco wskazałem ruchem głowy na własne wyposażenie uniemożliwiające mi należyte przywitanie.
- Spokojnie, Remek. - jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej. Szczerze wątpiłem, że mogłoby to być możliwe. - Może w czymś pomóc? Wracałem z treningu, kiedy się zatrzymałeś, myślałem, że masz problem z torbami, dlatego jestem - wszystko to wypowiedział na jednym tchu.
- Nie, jest dobrze. Świetnie sobie radzę, dziękuję - odparłem niemalże z kpiną. Też mi coś! Ja? W sytuacji kiedy będę kogoś potrzebował, nie sądzę.
- Skoro tak, pozwól się oprowadzić po Akademii - wsunął dłonie w kieszenie przystępując przy tym z nogi na nogę. Dzień sympatii? Bycia miłym? Nigdy się na coś takiego nie natknąłem, wszystko to było dla mnie nowym doznaniem i uczuciem. Owszem, byłem zagubiony.
- Niech będzie - skinąłem głową ruszając przed siebie.
Żywopłot ciągnący się wzdłuż wydeptanej, pokrytej brukiem ścieżki dodawał temu miejscu uroku, tak zwanego 'tego czegoś'. Cała posiadłość ginęła w ostatnich letnich promieniach leniwie przygotowując się na rozpoczęcie roku szkolnego. Co chwila napotykaliśmy się na pracowników dopinających wszystko na ostatni guzik. Brakowało jedynie gościa z linijką od mierzenia długości poszczególnych źdźbeł trawy. Cała podróż minęła mi na wysłuchiwaniu opowieści Remka dotyczącej historii Akademii, nauczycielach i innych pierdołach. Wyłapywałem co drugie słowo, zaskoczony dobrą pamięcią chłopaka. Interesowało mnie wszystko prócz monologu głoszonego przez mojego nowego towarzysza. W żadnym razie nie miałem zamiaru obgadywać go za plecami kiedy już mnie zostawi, byłem mu za to wdzięczny.
- ... To jak nazywa się twój koń? - zwolnił kroku uchylając przede mną drzwi. Skinąłem mu w ramach podziękowania i postawiłem pierwsze kroki w środku. Tutaj również zamek nie pozostawiał wiele do życzenia. Idealnie dobrane wyposażenie, łączące się z ogólnym wystrojem, przy okazji nie wyglądające przedpotopowo. Plus dla architekta wnętrz.
- Saversan, kiedy odniosę moje rzeczy do pokoju pójdę do niej. - mruknąłem jak idiota idąc przed siebie. Remek odchrząknął znacząco przypominając mi, że nie mam klucza. Oczywiście, dostanie się do Oazy Spokoju wymagało poświęceń i odważnych czynów. Musieliśmy odnaleźć strażnika, odebrać skarb i wówczas powrócić okryci chwałą. Udało się to bez większego problemu, co również zawdzięczałem Remkowi. Musiał mieć znajomości.
Przestronny pokój w jasnych barwach niczym sterylne pomieszczenie nie miało nic ciekawego do zaoferowania. Czego jednak mogłem się spodziewać? Łóżko, szafę, biurko i łazienkę miałem zapewnione, toteż grzechem byłoby narzekać. Wszystko co miałem, tak jak stałem rzuciłem na ziemię wygrzebując z torby sztyblety. Z butami w ręku wybiegłem w poszukiwaniu stajni. Remek opuścił mnie tuż przed wejściem do niej wciągając się w rozmowę z niejaką Aśką. Szybkim krokiem odnalazłem boks Sav. Klacz na mój widok widocznie się ożywiła parskając radośnie. Moją uwagę zdołał przykuć Vindicat, ogier stojący w boksie obok.
- No, no, ciekawe masz towarzystwo - rzekłem klepiąc karą po grzbiecie. Odpowiedziało mi nerwowe stąpnięcie nogą. Postanowiłem zostawić sfery uczuciowe podopiecznej, nie chcąc narazić się na niepotrzebny uraz. W ramach przeprosin wręczyłem jej soczystą marchewkę.
- Kosmita! - trzask, huk i głośne rżenie. Saversan stanęła dęba, wymachując przednimi kończynami. Ogier obok obijał się o boks prychając, jakaś dziewczyna wypadła stamtąd z kopystką w dłoni.
<Pola?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz