sobota, 30 sierpnia 2014

Od Poli C.D. Joanny

Uniosłam nieznacznie kąciki ust, dokładnie maskując ten ruch przed oczami innych, po czym chwyciłam jeden z pakunków.
- Widziałaś już swój pokój? - zapytałam. Ta skinęła nieznacznie głową, co ostatecznie uznałam za twierdzenie. - Prowadź więc. - nieco niezgrabnym ruchem dłoni wskazałam główne wejście Akademii. Cóż, inaczej się nie dało z naręczem, co prawda lekkich, toreb.
Zaniosłyśmy wszystkie rzeczy do lokum Aśki. Stwierdziłam, że nie będę się narzucać i ewentualnie odwiedzę ją gdy się rozpakuje i jako tako zapozna z otoczeniem. Prędzej czy później przyjdzie nam się spotkać, więc wtedy także będzie okazja do rozpoczęcia rozmowy.
Cicho zamknęłam drzwi, a następnie bezszelestnie oddaliłam się korytarzem do przydzielonego mi pomieszczenia. Zaryglowałam się na wszystkie możliwe sposoby, ułożyłam wygodnie na łóżku i zaczęłam planować swój dzień. Nie zapowiadał się on zbyt kolorowo, gdyż z burych chmur i złowieszczego pomrukiwania dało się wyczytać tylko jedno - nadciąga burza. Niechętnie sięgnęłam więc po książkę, otworzyłam na zaznaczonej spinką stronie i zabrałam się za lekturę.
Nie wiem ile dokładnie czasu spędziłam zapatrzona w litery, zajęta wczuwaniem się w wirtualny świat oraz przejmowaniem losami wyimaginowanych bohaterów. W każdym bądź razie gdy wysunęłam nos zza okładki, by odruchowo spojrzeć w okno na odgłos charkotu silnika, słońce wisiało nisko nad horyzontem. Leniwie przysiadłam na skraju materaca i stuknęłam w ekran telefonu. Godzina wskazywała równo osiemnastą.
Zamieniwszy barwny t-shirt na czarną bluzę udałam się do stajni. Vindicat powinien być już zebrany z pastwiska, a znając jego miłość do tarzania się, będzie wyglądał dość ciekawie.
Przyozdobiony piachem z trawą i słomą zarazem w grzywie oraz ogonie, ale przede wszystkim wesoły ogier wyciągał łeb i próbował uszczypnąć przechodzące obok osoby. Humor zdecydowanie mu dopisywał. Oby tak wesoły był również jutro, kiedy przyjdzie nam odwiedzić tor.
Zajmując się w boksie dość przyziemnymi czynnościami kątem oka zauważyłam przechodzącą obok Asię. Nie musiałam głowić się nad tym, jak w miarę normalny sposób zwrócić jej uwagę - mój wierzchowiec zrobił to pierwszy. Zdecydowanym ruchem nastąpił na czubek mojej stopy, przez co oczywiście wydałam ciche syknięcie. Szatynka niepewnie zwróciła głowę w moją stronę, po czym posłała promienny uśmiech. Odwzajemniłam gest, wyswobodziłam nogę i w parę chwil skończyłam swoje dzieło.
- Idziesz ze mną na spacer? - rzuciłam, strzepując pyłek z ramion i wierzchu ubrania. - Nie jest jeszcze późno, a poza tym w lesie obok nie idzie się zgubić.
Dziewczyna nie oponowała, to też już kwadrans potem dość wolnym krokiem, typowym dla wieczornej przechadzki, zmierzałyśmy na bardziej zarośnięte tereny. Nie było chłodno. Można powiedzieć, że temperatura była wręcz idealna, a niebo, na nasze szczęście, nieznacznie się przejaśniło.
Starannie dobierałam ścieżki, chcąc, by te były jak najbardziej zachęcające. Przez pierwsze dziesięć minut wydawało się, że idę tą samą drogą, którą zmierzam do Mili. Niestety, chwilę potem trakt zamienił się w całkowicie obcy i jeszcze bardziej poskręcany niż można było przypuszczać. Prychnęłam wygrzebując z kieszeni płaskie urządzenie. Brak zasięgu, a do tego bateria zaczęła wariować.
- No chyba nie - ofuknęłam nowinkę technologiczną, z trudem powstrzymując się od ciśnięcia nią w pobliskie drzewo. - Zgubiłyśmy się. - oznajmiłam to tak spokojnie, jak tylko potrafiłam, aczkolwiek nadal nie było to to, czego oczekiwałam od tonu swojego głosu.
Niezbyt interesując się reakcją mojej towarzyszki, jakby nigdy nic, swobodnym krokiem wybrałam pierwszą lepszą wydeptaną w trawie dróżkę.

<Joanna?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Od Remka C.D Asi

- Że dzisiaj? A nie jesteś jeszcze kontuzjowana? - spytałem nieprzytomnie, nawet nie unosząc głowy z poduszki. Cappy popatrzył na mnie oskar...