czwartek, 9 października 2014

Od Ani

Piątek. Lekcje się skończyły. Weekend. Te 2 dni w tygodniu to dla ucznia ukojenie i życiodajny okres. Człowiek może się wtedy wyluzować.
Pakowałam książki do geografii (dawanie ludziom geografii na samiutkim końca planu lekcji jest zbrodnią, godną kary śmiertelnej, no, ale co ja mam do gadania). Z uśmiechem na ustach wyszłam z klasy i pomachałam na pożegnanie Asi i Remkowi. Para znikła za ścianą, żywo o czymś dyskutując. Gołąbeczki, hah.
Przeszłam przez żółty korytarz pełen drzwi do sal lekcyjnych i wyszłam na zewnątrz. Kilka kroków i już byłam przy drzwiach frontowych do akademiku. Poprawiłam swoją czarną torbę na książki i otworzyłam w rozmachem wielkie dębowe wrota. Na korytarzu nie było nikogo. Nic dziwnego, pewnie wszyscy już się rozeszli na swoje weekendowe zajęcia.
Kilka schodów w górę i już stałam przed wejściem do swojego różowego pokoju. Wygrzebałam klucz z torby i otworzyłam. Machinalnie wrzuciłam książki i resztę pod biurko i padłam na łóżko. Byłam zmęczona po całym tygodniu szkoły. Miałam ochotę zakopać się w ciepłej kołdrze i poczytać coś przyjemnego i lekkiego. Ale moje plany przerwał dźwięk SMS'a, wydobywający się z mojej torby. Zczołgałam się z łóżka, ciągnąc za sobą różową kołdrę i wyciągnęłam telefon. Wtedy właśnie uświadomiłam sobie jakie miałam szczęście. Telefon był niewyciszony, więc gdyby tak zadzwonił na lekcji to... Marny mój los.
Spojrzałam na ekran. Dawid: Jak nie masz nic do roboty to przychodź szybko i pojedziemy w teren, do lasu ;). Kuszące. Chociaż średnio mi się chciało cokolwiek robić, to teren był ciekawym i zachęcającym pomysłem na początek weekendu. Wysłałam do Dawida wiadomość: OK i wyciągnęłam z szafki brązowe bryczesy i biały podkoszulek.
Dryń. Dawid: Czekam przy stajni. Przebrałam się, rzucając moje dotychczasowe ciuchy w kąt pokoju. Wzięłam jeszcze bacik dla Makabreski (nie wiadomo co ta klacz może wyprawiać w nowopoznanym  terenie) i plecak z podstawowymi rzeczami (woda, bluza itd.). Wyszłam z pokoju, zamknęłam i znowu zbiegłam po schodach. Ciekawe ile razy w ciągu tygodnia już tędy chodziłam...
Wyszłam na dziedziniec i poszłam w prawo. Po kilku minutach marszu zobaczyłam stajnię, a przy niej wysokiego chłopaka z brązowymi włosami i bródką. Dawid ubrany był w czarne, znoszone bryczesy i czerwoną koszulę w kratę. Machnęłam mu z daleka i przyspieszyłam kroku.


<Dawid? xd>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Od Remka C.D Asi

- Że dzisiaj? A nie jesteś jeszcze kontuzjowana? - spytałem nieprzytomnie, nawet nie unosząc głowy z poduszki. Cappy popatrzył na mnie oskar...