Pomachałam rodzicom z uśmiechem, który zszedł z mojej twarzy, gdy tylko
znaleźli się za zakrętem. Przewróciłam oczami i z westchnieniem usiadłam
na walizkach, wlepiając spojrzenie w budynek akademii. Jedyną osobą,
jaką do tej pory spotkałam był woźny. Powiedział, że niedługo powinien
zjawić się ktoś, żeby mnie oprowadzić i wskazać pokój. Rozglądałam się
nerwowo wokół, zastanawiając się ile jeszcze mam czekać. Wszystkie
stajnie w zasięgu mojego wzroku utrzymane były w idealnym stanie. To
samo mogłabym powiedzieć o padokach, ujeżdżalni i hali. Najwyraźniej
były nowe. W ogrodzeniach żadnych wystających sęków, ściany budynków
pokryte śnieżnobiałą farbą, dachówki intensywnie czerwone, a ja sama,
mała, szara istotka na środku podjazdu. Rozmyślania w porę przerwało
czyjeś chrząknięcie. Odwróciłam się gwałtownie, a na moją twarz ponownie
wstąpił uśmiech, gdy przed oczami pojawiła się wysoka blondynka, w
wieku, na oko trzydziestu, może trzydziestu paru lat.
- Dzień dobry - powiedziałam szybko, na co ona odwzajemniła uśmiech.
- Joasia? - zapytała, a ja od niechcenia kiwnęłam głową. Ojciec zawsze
przedstawiał mnie innym jako "Joasię". Nie cierpiałam, kiedy ktoś tak
się do mnie zwracał. - W takim razie chodź, pomogę ci z bagażami i
pokażę tereny.
Podniosłam trzy walizki, zostawiając jej jedną, najlżejszą. Weszliśmy do
budynku poprzez dość spore drzwi, za którymi ukazało się ogromne
pomieszczenie z podwójnymi schodami, prowadzącymi piętro wyżej.
Dyrektorka poszła przodem, a ja nadganiałam za nią, co chwila
zatrzymując się i przyglądając poszczególnym przedmiotom. Kilka chwil
później znalazłyśmy się między rzędami drzwi, spoglądałam na każde po
kolei, dopóki nie zatrzymałyśmy się przed jednymi z ostatnich w długim
korytarzu. Przepuściła mnie przodem, więc nacisnęłam na klamkę i
pchnęłam drzwi butem. Minimalistycznie, czysto, idealnie. Do takich
warunków przywykłam, więc dobrze, że nie musiałam zmieniać swoich
nawyków. Wniosłam wszystkie bagaże i wróciłam na korytarz, zamykając za
sobą drzwi.
- Klucz! - przypomniała sobie nagle, wyciągając przedmiot z kieszeni.
Kiwnęłam głową i przekręciłam zamek w drzwiach. - To gdzie najpierw?
Biblioteka, stołówka, klasy?
- Gdziekolwiek, i tak w końcu wszystko zobaczę - uśmiechnęłam się, wzruszając ramionami.
- Dalej są tylko stajnie. Po prawej siodlarnie, po lewej hala, boksy na
końcu - powiedziała na zakończenie. Na szczęście była uprzejma
oprowadzić mnie po całym terenie, więc nie musiałam prosić o pomoc
innych, a to nie byłoby zbyt proste.
- Kalandor przyjedzie niedługo, do którego boksu go wstawić? - zapytałam, a ona natychmiast zaprowadziła mnie na koniec stajni.
- Wałach czy ogier?
- Wałach - odparłam szybko, a ona poklepała krawędź jednych z końcowych
drzwi. Kiwnęłam głową i wyszłyśmy na zewnątrz. Pani Roma odeszła w swoją
stronę, a ja przysiadłam na ławce przed stajnią, czekając na przyczepę.
Powietrze było ciężkie od wilgoci, ewidentnie zapowiadało się na
deszcz. Muszę przygotować sobie dobrą książkę, pomyślałam, nadal
ciekawsko rozglądając się w okół. Kolejna szkoła, kolejny początek,
kolejne doświadczenia. Westchnęłam ciężko, zerkając na pastwiska. Na
razie nie było tam zbyt wiele koni, jednak podejrzewałam, że ich liczba
gwałtownie wzrośnie niebawem. Telefon rozdzwonił się w mojej kieszeni.
Wyciągnęłam go pospiesznie i przesunęłam palcem po ekranie, aby odebrać.
- Wychodź przed stajnię, już dojeżdżamy - usłyszałam męski głos, najpewniej stajennego ze stajni niedaleko mojego domu.
- Już czekam - powiedziałam, na co odpowiedziała głucha cisza i
monotonny dźwięk zakończonej rozmowy. Nie minęło kilka minut, gdy na
podjeździe pojawiła się przyczepa. Wyprowadziliśmy konia na zewnątrz, po
czym zaprowadziłam go do stajni, gdy Karol zajmował się bagażem.
Pogłaskałam Gniadego po szyi. Mimowolnie wywoływał u mnie uśmiech.
Pospiesznie zasunęłam za nim drzwi boksu i spojrzałam na niego z
nieukrywaną dumą.
- Zaczynamy rok szkolny - zaśmiałam się pod nosem, wracając do chłopaka, aby pomóc mu ze sprzętem.
Zwolniłam krok, widząc, że z drugiej strony nadciąga kolejna osoba. W
pośpiechu chwyciłam za siodło z zamiarem odmaszerowania w stronę
siodlarni.
- Potrzebujecie pomocy? - usłyszałam niespodziewanie zza pleców.
- Jo, przyda się? - Dlaczego. Dlaczego on musiał o to zapytać? Wykonałam
ponowny zwrot na pięcie, a na widok blondynki siodło zaczęło wyjątkowo
ciążyć na moich rękach. Wymusiłam na sobie kolejny uśmiech.
- Jasne, czemu nie? - odezwałam się, dokańczając przerwaną czynność.
Zanim zdążyłam wrócić na podwórze, dziewczyna znalazła się przy mnie,
taszcząc za sobą moją pakę jeździecką.
- Dał ci najgorszą robotę - zauważyłam z niesmakiem.
- Nic nie szkodzi. Tak w ogóle, Pola - przedstawiła się, wyciągając ku
mnie dłoń. Potrząsnęłam nią, zerkając na nią lekko spode łba. Nie byłam
nastawiona negatywnie, tak już po prostu miałam.
- Joanna... Aśka - poprawiłam się po chwili zastanowienia. Joanna
zabrzmiało zbyt oficjalnie. - Lepiej pójdę po resztę rzeczy, bo zaraz z
nimi odjedzie.
Razem z Polą ruszyłyśmy z powrotem na zewnątrz, przed budynkiem zastając jedynie moje rzeczy i tuman kurzu.
- Cóż, przynajmniej zostawił ekwipunek - mruknęłam, biorąc kilka rzeczy z niechlujnej górki.
<Pola?>