- O tych legendach słyszałam, ale szczerze, jakoś mnie nie za bardzo interesują. Skoro są dzikie, to jak na mój gust, lepiej, żeby tak zostało - wzruszyłam ramionami, przenosząc wzrok z powrotem na wałacha.
- Nie są takie do końca dzikie - mruknął pod nosem. - Powiedziałbym bardziej zdziczałe. Dzikie konie nie dałyby podejść tak blisko, jak one.
Legendarne konie. Też mi zachcianka. Pogłaskałam Kalandora po pysku. On mi w zupełności wystarczał. Nawet, gdybym miała możliwość "zdobycia", któregoś nich, zapewne bym sobie odpuściła. Gniady wspaniale spełniał moje wymagania.
- Zamierzasz nie przespać kolejnej nocy, żeby łazić po lesie za jakimiś legendarnymi końmi? - zapytałam, a w tonie mojego głosu dało się wyczuć nutkę niedowierzania, pomieszaną z sarkazmem. O dziwo w odpowiedzi uzyskałam lekkie kiwnięcie głową oraz wzruszenie ramionami. - Jesteście w cholerę dziwni.
Chłopak dźgnął mnie jedynie łokciem, jednak śpiwór zamortyzował uderzenie. Uśmiechnęłam się lekko i zeskoczyłam z ogrodzenia.
- Wybierasz się na spacer? - spytał, na co ja pokręciłam głową.
- Do namiotu mam daleką drogę, jednak spacerem bym tego nie nazwała - westchnęłam, ruszając w stronę obozowiska. Wyciągnęłam z plecaka termos i przelałam nieco letniej już herbaty do zakrętki. Usiadłam na ziemi, leniwie siorbiąc napój. Co z tego, ze już prawie zimny, ważne, że nadal idealnie smakował. Sięgnęłam po kanapkę. Niewielkie śniadanie, ale lepsze to niż nic. Rozejrzałam się po leśnym krajobrazie. Słońce delikatnie prześwitywało między bujnymi, złoto-pomarańczowymi topolami. Wyższe dęby poruszały się spokojnie na wietrze, a z kolei najniższe brzózki wydawały się nawet niewzruszone wietrznym porankiem. Mgła nadal unosiła się gdzieniegdzie, a krople rosy wyraźnie odznaczały się na gęstej trawie. Uniosłam mimowolnie kąciki ust, widząc, pomiędzy wysokimi chaszczami pasące się jelenie. Pejzaż był doprawdy uroczy.
- Aśka! - usłyszałam gdzieś z boku głos Remka, przeplatany przez rżenie koni. - Konie uciekły!
Automatycznie zerwałam się na równe nogi, ruszając niezgrabnie w stronę rzeki. Kalandor i Lune zniknęli. Zszokowana spojrzałam na Remka. Rozwichrzone włosy ładnie komponowały z niewyspaną twarzą. Ale co mnie fryzura obchodzi!
- Gdzie one są? - zapytałam, tłumiąc w sobie krzyk.
- No mówię, że uciekły! - szkoda tylko, że szatyn postanowił się drzeć.
- Przecież cały czas tu stałeś - warknęłam równie spokojnie, jak poprzednie zdanie.
- Jak twoim zdaniem miałem zatrzymać dwa dębujące konie z odpiętymi podgardlami? Po prostu się wyślizgnęły i dup! Dzida w las!
- Co się dzieje? - dobiegł mnie zza pleców zaspany męski głos. Zamknęłam oczy, starając się stabilizować nerwy. - O, już widzę - zaśmiał się, a ja odwróciłam się nagle w jego stronę.
- Cudowny powód do śmiechu! - Klasnęłam w dłonie, widząc, jak szczerzy zęby.
- Chcesz się na czymś wyżyć? Jakaś nerwowa jesteś.
Nie musiał dwa razy powtarzać. Zanim zdążył cokolwiek dodać, moja pięść zdecydowanym ruchem wylądowała na jego brzuchu. Heh, dopiero wstał, zero obrony mięśniowej i od razu padł.
- Nie chodziło mi o mnie - wysyczał, kiedy cofnęłam się o kilka kroków.
- Lepiej się zbieraj z ziemi i jedźcie z Polą szukać koni, którym z kolei ten idiota dał uciec! - Wskazałam ręką na Remika, powstrzymując się w sobie, aby dodatkowo nie kopnąć i tak leżącego już chłopaka. Dwa metry pobite przez niecałe sto osiemdziesiąt.
- Idiota? - zapytał kolega, sprowadzając mnie tym samym do porządku. Wzięłam głęboki wdech. Znów dałam ponieść się emocjom.
- Ja jestem kumplem, ty możesz być idiotą, co za różnica - pokręciłam głową ze zrezygnowaniem i odeszłam z powrotem do namiotu.
<Remek? Pola? Dawid? XD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz