niedziela, 28 września 2014

Od Dawida C.D Asi

- Jedź - powiedziałem, spoglądając na nią zimno - Sprowadź weterynarza oraz panią Romę do obozowiska. Teraz.
Dziewczyna obruszyła się jak kot a jej źrenice skurczyły się diametralnie. Ze spokojem patrzyłem jej w oczy, aż wreszcie usadowiła się w siodle i popędziła konia do galopu. Gniadosz zerwał się z kopyta, wyrywając obumarłą trawę. Tylko się za nimi kurzyło. Remek dawał wrażenie, że chce coś powiedzieć po chwili jednak smętnie wsunął dłonie w kieszenie i podszedł do Lune by pogrzebać w sakiewkach. Obserwowałem go chwilę po czym odwróciłem wzrok i całą swoją uwagę poświęciłem leżącemu ogierowi.
Kasztanek jakby się uspokoił, jego oddech stał się głębszy. Cierpliwie leżał wyczekując pomocy. Z powrotem klęknąłem obok niego dokładniej przyglądając się ranie. Nie była tak głęboka jak na początku myślałem. Rozdarcie biegło od łopatki aż do połowy brzucha, ale widać było że koń długo z nim walczył. Brzegi zdążyły już się zasklepić, zrobił się strup. Krew, którą początkowo wziąłem za świeżą miała już dobry dzień. Jak długo tu leży? Chyba ledwie kilka godzin. Nie był wychudzony wręcz przeciwnie. Wciąż mógł pochwalić się krzepą prawdziwego dzikusa. Oprócz tego nie odniósł żadnych więcej obrażeń. Miał co prawda trochę poobdzierane nogi, ale były to bardzo powierzchowne rany. Najwyraźniej musiał wpaść w jakieś zarośla i się troszkę podrapać o ciernie. Nic poważnego. Hm.
- Hej Remik - rzuciłem zamyślony, odwracając głowę do bruneta. Chłopak skinął na mnie lekko, wyczekująco - Myślę, że dałby radę się podnieść - wskazałem kciukiem konia - Nie wiemy ile już leży, ale im dłużej tym bardziej prawdopodobne że już nie wstanie.
- Chcesz go zmusisz do wstania - stwierdził podchodząc - Ale jak?
- Najpierw spróbujmy hm no wiesz... na kibica - uśmiechnąłem się.
Odwzajemnił gest. Podniosłem się z kucek i troszeczkę odsunąłem od konia.
Bystre oczy spojrzały na nas z ciekawością, ogier uniósł głowę. Razem z Remkiem zaczęliśmy zachęcać konia do wstania. Odpuszczę sobie opisywanie tego wszystkiego...
Po dłuższej chwili kasztan zebrał się w sobie i powoli próbował wstać. Gdy udało mu się podnieść nieco grzbiet szybko zaczęliśmy go podpierać i, o dziwo, wierzchowiec stanął chwiejnie na nogi. Rana na szczęście się nie otworzyła. Uff.
Remik wycofał się do Sagi, ja zaś zostałem przy ogierze. Koń popatrzył na mnie z leciutką wdzięcznością i pozwolił do siebie podejść. Gdy jednak Remek chciał podać mi kantar kasztan zdecydowanie cofnął się w tył nie życząc sobie bliskości chłopaka. Odebrałem od niego kantar i sam powoli zbliżyłem się do końskiego pyska. Najwyraźniej nasz poszkodowany mnie polubił, bo po chwili oporu dał nałożyć sobie uzdę i prowadzić. Trochę niechętnie, ale ostatecznie za mną szedł. Skinąłem głową na Remka, prosząc go o bandaże i maść. Bardzo prowizorycznie, ale opatrzyłem ranę ogiera tak by nie mogło wdać się zakażenie oraz by nie nie mogła się otworzyć. Powolutku wyprowadziłem go na większą polanę. Nero podkłusował do mnie i, ramię w ramię, z kasztanem podążali tuż za mną. Remek i Pola dosiadając swoich koni trzymali się tyłu, by nie spłoszyć dzikusa. Ogier trochę kulał, ale nie wyglądało by go bolało. Twarda sztuka. Łatwo się nie da. Oj coś czuję, że ten koń jeszcze wszystkich nas zaskoczy.
Zacząłem bacznie przyglądać się wierzchowcowi. Z dumnego pyska można by wywnioskować, że jest to arab. Ma elegancką budowę i typowy dla tej rasy uniesiony ogon. Jednocześnie jest nieco bardziej umięśniony i mocny od przykładowego konia czystej krwi arabskiej. Chociaż dziki tryb życia mógł wpłynąć na jego wygląd. Wydziczał krótko mówiąc, ale wciąż jest olśniewającym wierzchowcem. Gdyby o niego zadbać zyskało by się świetnego wierzchowca. Hm ciekawie jak u niego z chodami itd...
Po dobrej pół-godzinie dotarliśmy do naszego obozowiska. Przyznam, że od pewnego momentu całkowicie dawałem wybierać drogę ogierowi i, o dziwo, dotarliśmy szybciej niż gdybyśmy szli tą samą drogą, którą dotarliśmy do polany. Najwyraźniej mimo rany rudy wciąż dobrze pamięta jak poruszać się w lesie. 
Ku mojej uldze w obozie zastaliśmy czekające Asię, panią Romę oraz panią weterynarz. Rozpętał się mały chaos. Nawet nie chce mi się opisywać co konkretniej się działo. Ogier nie dawał do siebie nikomu podejść, omal nie uciekł no i tak dalej. Ostatecznie jakimś cudem wyprowadziłem go  z lasu i pieszo dotarliśmy aż do Akademii gdzie puściłem go na maneż. Za cholerę nie dał wprowadzić się do boksu. Tak czy owak i tak musieliśmy go potraktować środkiem uspakajającym. Z hm przyprawionym kawałkiem jabłka podszedłem go ogiera i zachęcająco wyciągnąłem dłoń. Po chwili zastanowienia ogier w końcu zjadł owoc, żachnął się i puścił żwawym galopem po maneżu. Nagle ograniczona przestrzeń zdecydowanie wpłynęła na jego żywotność. Z upływem czasy stawał się jednak coraz bardziej otumaniony. Po jakichś pięciu minutach stanął w kącie maneżu rzucając niezbyt przytomne spojrzenia. Dzięki temu pani weterynarz mogła w spokoju się nim zająć. Kiedy zajmowała się jego raną, ja stanąłem obok konia i delikatnie gładziłem jego bok, szepcąc coś do uszu. Kasztan wydawał się słuchać moich słów, chociaż pewnie po prostu mi się wydawało..
Wieczorem wreszcie wszystko było załatwione. Ogier z porządnie opatrzoną raną został ulokowany na małym pastwisku oddzielonym od reszty. Miał tam przygotowaną świeżą wodę, siano oraz mieszankę odżywczą. Sam dorzuciłem mu kilka smakołyków do smaku. Z chęcią siedziałbym z nim do rana, jednak koło północy pani Roma kazała mi wrócić do swojego pokoju, bym nie zamarzł. Miło z jej strony.
Dopiero leżąc w łóżku ochłonąłem i na spokojnie przemyślałem dzisiejszy dzień. Oto nadarzyła się okazja na posiadanie własnego konia. Kasztan zaufał mi i, myślę, że ciężką pracą moglibyśmy zostać świetnymi partnerami. Obserwując go na maneżu i później na pastwisku było widać, że ma w sobie wiele werwy. Chody, choć przystosowane do trudnego podłoża miały w sobie wiele elegancji i dostojności. Sam wierzchowiec prezentował się nad wyraz dobrze. Przy odpowiednim treningu i w dobrych rękach mógł sprawdzić się w niemal wszystkich dyscyplinach. Gdyby tylko móc go dosiąść...
Obudziłem się wraz z słońcem. Dziedziniec Akademii zalany był pierwszymi, łagodnymi promieniami, gdy stanąłem przy ogrodzeniu małej łączki. Kasztanek już dawno nie spał. Z uwagą chodził po zagrodzie badając nowe miejsce. Przywitał mnie cichym rżeniem i, troszkę nieśmiało, podszedł do bramy przy której stałem. Zachęciłem go do zbliżenia się kusząc przy okazji świeżo zerwanym jabłkiem. Po chwili wahania z radością schrupał czerwoniutki owoc przyglądając mi się mądrymi oczami. Powoli zbliżyłem rękę do jego czoła i delikatnie pogładziłem go po szerokiej łysinie. Przyjął pieszczotę, ba! domagał się nawet więcej. Cóż za uczuciowy zwierzak. Już go pokochałem. Czeka nas wiele pracy, ale najpierw - zaufanie.
Dobrych kilka godzin później zauważyłem przechadzających się Asię oraz Remika. Rozmawiali z posępnymi minami unikając swojego wzroku. Hm nieciekawie. Oby im wyszło, bo, cholera, szkoda żeby się pokłócili. Przyznam, iż byłoby mi przykro z tego powodu. Taka ładna z nich para. Mam nadzieję, że się pogodzą. Ciekaw jestem o czym tak sobie mamroczą...

<Asiu oddaję pałeczkę. O czym mamroczemy?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Od Remka C.D Asi

- Że dzisiaj? A nie jesteś jeszcze kontuzjowana? - spytałem nieprzytomnie, nawet nie unosząc głowy z poduszki. Cappy popatrzył na mnie oskar...