niedziela, 12 października 2014

Od Ani CD. Dawida

- No nie wiem - spojrzałam w górę, na niebo. - Robi się już ciemno. Księżyc wychodzi.
Dawid też spojrzał w górę.
- W sumie masz rację, już trochę późno. Ale juto możemy pojechać.
- I super - odparłam i zabraliśmy się za konie. Zapięłam Makabresce popręg i spuściłam strzemiona. Gdy Dawid skończył majstrować przy swoim kasztanku wsiadłam na Reskę i ułożyłam się w siodle. Chłopak zrobił to samo.
Ruszyliśmy w drogę powrotną. Księżyc był już wysoko na horyzontem i zaczęły się pojawić pierwsze gwiazdy. Zdała sobie sprawę, że mi zimno. W sumie nie spodziewałam się, że ten teren będzie taki długi. Wyjęłam z torby bluzę i rzuciłam ją sobie na ramiona. Robiło się coraz ciemniej.
- Masz jakąś latarkę, albo chociaż telefon? - zapytałam retorycznie, bo wiedziałam, że nic nie wziął.
- Nie.
- To fantastycznie - burknęłam.
- Nie pękaj, nie jest jeszcze tak ciemno.
Byłam innego zdania, ale skoro on tak twierdzi to już nie będę się kłócić. Najwyżej, jak się zgubimy, będzie na niego.
Ruszyliśmy kłusem, zostawiając mostek oświetlony delikatnymi promieniami księżyca i gwiazd. Niebo było piękne tej nocy. Nic, żadne miejskie światła, nie zakłócały blasku tysiąca żółtych punkcików. W Krakowie nie było takich widoków.
Jechaliśmy przez ciemny las. Wokół nas panowała cisza. Do typowo horrowej scenerii brakowało tylko krwi na drodze, albo bandy zombie za nami. Ale nie bałam się, bo czego? Po za tym z Makabreską nic nie mogło mi się stać.
Jadąc szybkim kłusem za Dawidem czułam jak zimne powietrze przedziera sie przez moją bluzę. Było mi zimno. Moje anglezowanie wyglądało wielce ułomnie, bo trzęsłam się jak galareta. A zwalonego pnia, przez który trzeba było skakać (a który to pień informował, że jesteśmy w połowie drogi) nie było widać. Przyspieszyłam i wjechałam obok Dawida. Chłopak spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- Dobrze jedziemy?
- Em... Tak. Artem zna drogę na pamięć - odparł po zastanowieniu. W takim razie zdałam się na Artema, chociaż nie byłam pewna, czy koń da radę odnaleźć odpowiednią ścieżkę po ciemku.
Mijały kolejne minuty, a ani zwalonego drzewa, ani Akademii nie było widać. Wjechaliśmy nagle na jakąś małą polanę, spowitą przez blask księżyca. Otoczona była szczelnie starymi bukami i świerkami. Dawid zrobił woltę i przeszedł do stępa. Ja stanęłam zaraz na wjeździe na polanę.
- Ania... - mruknął nagle Dawid.
- Co?
- Wygląda na to, że się zgubiliśmy.
Ja pierdziele...
- Zajebiście - burknęłam w jego stronę. A przynajmniej mi się tak wydawało. Nic nie widziałam, pomimo, że księżyc jasno świecił. Przytrzymałam Makabreskę, żeby nie dorwała się do trawy i bezradnie zapytałam chłopaka:
- To co teraz zrobimy?

<Dawid? I co teraz? xd>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Od Remka C.D Asi

- Że dzisiaj? A nie jesteś jeszcze kontuzjowana? - spytałem nieprzytomnie, nawet nie unosząc głowy z poduszki. Cappy popatrzył na mnie oskar...