niedziela, 5 października 2014

Od Ani

Obudziłam się. Ciche terkotanie kół dobiegało z otwartego okna. Lekko zdezorientowana podniosłam się na fotelu. Poczułam zapach świeżego, wiejskiego powietrza.
- Gdzie jesteśmy? - wymamrotałam w stronę postaci, która siedziała obok mnie. Jeszcze nie do końca się rozbudziłam.
- O! Widzę, że już wstałaś księżniczko - usłyszałam wesoły głos taty. Wyprostowałam się na tyle, na ile pozwoliły mi pasy. Uniosłam ręce do góry, żeby się rozciągnąć, po czym głośno ziewnęłam, zasłaniając usta dłońmi.
- C-co? - zapytałam zaspanym głosem. Spojrzałam przez okno. Po kilku sekundach, gdy źrenice przystosowały się do jaskrawego światła, zobaczyłam piękny widok. Złociste pola różnych zbóż.
Nagle poczułam jak ktoś szarpie mnie za ramię. Odwróciłam się. Był to tata, próbował mnie obudzić.
- Ania, stawaj - rzucił ciepłym głosem. - Chyba chcesz być przytomna pierwszego dnia szkoły.
To zdanie obudziło mnie do reszty. Pierwszy dzień szkoły. Pierwszy dzień w Akademii "Zielona Mila". Pewnie większość osób w moim wieku wiąże ten dzień z początkiem czegoś strasznego i nudnego. Ale nie w moim przypadku. Ja, Ania Olszewska, zostałam przyjęta do prestiżowej szkoły jeździeckiej "Zielona Mila". Oznaczało to dla mnie nowy początek, nowe życie.
Tata szturchnął mnie w ramie.
- No już - powiedziałam w pełni trzeźwa - Wstałam.
Sięgnęłam po torebkę leżącą u moich nóg i wygrzebałam z niej swój biały telefon. Włączyłam go. Spójrzmy... 7 nowych wiadomości na facebooku, 3 SMS'y, 2 maile. Z lekkim znudzeniem odblokowałam urządzenie i kliknęłam w zieloną ikonkę SMS'ów. Jagna: Hej! I co dojechałaś? Jak tam jest? ;) Ola: gdzie ty się podziewasz, stara? Kaśka: Cześć, Aniu! Słyszałam, że jedziesz na Lubelszczyznę. Prawda to?
Mimochodem kliknęłam na Jagnę i wystukałam szybko w telefon: "Nie dojechałam jeszcze. Jadę. Napisze/zadzwonię potem. Pa ;*". Do Oli: "Jadę do szkoły xd", a do Kasi: "Prawda, prawda xd". Na resztę wiadomości nie chciało mi się odpisywać - zrobię to najwyżej potem.
Nagle pewna myśl zabłysnęła mi w głowie.
- A jak Makabreska? - odwróciłam głowę do tyłu, żeby zobaczyć szarą przyczepę. - Trzyma się?
- A czy ona kiedyś się nie trzymała? - odpowiedział tata, skupiając się na drodze.
- No nie...
- No więc właśnie.
Spojrzałam jeszcze do tyłu, na fotele pasażerskie. Na jednym walały się moje walizki i skrzynka Breski, a na drugim, na różowym posłaniu, spała moja kochana Sunia.
- Sunia... - szepnęłam cicho. Suczka machnęła tylko uchem i nie ruszyła się. - Sunia...
I znów zero reakcji. Postanowiłam dać jej spokój - nie będę męczyć biednego psa, niech się wyśpi. Po za tym to musi być niezły stres- tak zmieniać miejsce zamieszkania.
Znowu spojrzałam się na okno. Krew zaczęła we mnie wrzeć. Już wyobrażałam sobie nową szkołę. Widziałam ją już w Internecie. Piękne miejsce. Ale na żywo pewnie będzie jeszcze ładniejsze. I tyle nowych twarzy, nowych wrażeń! Ach! Już nie mogę się doczekać! Żeby zabić czas postanowiłam posłuchać muzyki. Wyjęłam trochę przestarzałe MP3 i słuchawki. Nałożyłam je sobie na uszy i włączyła piosenkę Ingrid Michaelson - "Be OK".
Nie dane mi było długo nasłuchać się tej melodii. Auto skręciło w prawo i wjechało w okolicę, która widziałam na zdjęciach. Stare dębowe lasy, ujeżdżalnie i hektary niczym nie zmąconej trawy. Ale nigdzie nie widziałam żywej duszy. W sumie trudno się dziwić, była sobota. Pewnie wszyscy pojechali do swojej rodziny, albo na miasto.
Tata wjechał na żwirowy podjazd z tyłu szkoły. Zaparkował obok wielkiego buku i zgasił silnik. Z impetem otworzył drzwi i wyszedł z rozgrzanego wnętrza auta. Poszłam jego śladami. Gdy tylko moje buty zetknęły się z podłożem, poczułam, że już tutaj należę, że jestem częścią Akademii.
- Trzeba znaleźć dyrektorkę - podsunął tata tym swoim nieco zamyślonym głosem.
- No... - burknęłam, nie zwracając uwagi na jego słowa. Zbyt byłam zaabsorbowana tym miejscem. Rozglądałam się to tu, to tam, nie mogąc się napatrzeć na te piękne tereny i powalający gmach szkoły. Jedno słowo - WOW! Miałam racje, na żywo było tu jeszcze piękniej.
Tymczasem tata podszedł do jakiś drzwi i lekko je popchnął. Ogarnęłam co się dzieje i truchtem do niego podbiegłam, ale twarz nadal miałam zwróconą w stronę terenów zielonych. Weszliśmy razem do środka. Był to długi korytarz wypełniony różnymi portretami osób na koniach. Portery były ładne, namalowane w stylu barokowym. Wewnątrz było trochę zimno i mało przytulnie, bo pokój był prawie pusty. Na szczęście żółte ściany poprawiały trochę ten ponury wystrój.
Nagle, z prawej strony, nadeszła jasnowłosa kobieta, ubrana w luźne spodnie i czerwoną koszule w kratę. Po stroju może bym nie zgadła, ale twarz miał identyczną jak dyrektorka ze strony internetowej Akademii. To musiałaby ona. Podeszła do nas na odległość metra, a stukot jej obcasów niósł się po korytarzu.
- Dzień dobry - powiedział tata i lekko kiwnął głową w stronę kobiety. Zawtórowałam mu.
- Witam! - odparła głośno blondynka, posyłając mi życzliwy uśmiech. - To pewnie nasza nowa uczennica - Ania Olszewska.
- Owszem - również się uśmiechnęłam, po czym dodałam lekko zawstydzona - To pani mnie poznała?
- Oczywiście! Jak mogłam nie poznać mistrzyni Europy juniorów w ujeżdżeniu?
Zarumieniłam się. Nie chciałabym, żeby kojarzono mnie tylko jako mistrzynię. Chciałabym być kojarzona jako Ania - fajna dziewczyna, albo Ania - dobra uczennica.
- No tak... - burknęłam trochę niegrzecznie.
- A ja jestem Roma Rószkiewicz, dyrektorka szkoły. Zapewne chciałabyś się rozpakować i odprowadzić konia do stajni?- poprzedziła moje pytanie pani dyrektor i poprawiła swoje roztargnione włosy. - Pan jest ojcem Ani, zgadza się? - tu zwróciła się do mojego tata.
- Tak. Marek Olszewski, do usług - powiedział i wyciągnął rękę na znak powitania. Pani Rószkiewicz uścisnęła tatową dłoń i przeszła do rzeczy: 
- Aniu, wyprowadź swojego konia z przyczepy, a ja rozmówię się z tatą, dobra?
- Pewnie! - krzyknęłam i popędziłam do drzwi. Usłyszałam tylko za sobą jak tata mówi: "Jest strasznie podekscytowana".
Wybiegłam na żwirowy podjazd i podeszłam do dużej przyczepy. Spojrzałam przez małe okienko. Makabreska stałą spokojnie leniwie machając ogonem.
- Wstawaj, Potworku. Wysiadka - powiedziałam do niej wesoło i otworzyłam drzwi od przyczepy. Koń natychmiast się ożywił. Podniósł łeb i postawił uszy. Chwyciłam za uwiąz i wolno wyprowadziłam ją z przyczepy. W tym samym momencie usłyszałam skomlenie od strony auta. Sunia wstała. Podeszłam z koniem do ciemnych drzwi i prostym ruchem umożliwiłam mojej suni wyjście na dwór. Sunia wypadła z wozu jak torpeda i zaczęła latać dookoła, zatrzymując się co chwila na wąchanie nowych rzeczy. Zaczęłam głaskać Makabreskę po pysku, żeby ją czymś zająć - bo ta już się dobierała do zielonej trawy. Jedną ręką trzymałam za różowo-brązowy kantar, a drugą jeździłam w te i wewte po jej głowie.
W tym momencie z drzwi, z których poprzednio wyleciała, wyszedł tata z panią Romą i jakimś nieznanym mi panem. Dyskutując żarliwe powoli zbliżyli się do mnie i Breski.
Gdy już byli blisko mnie odezwała się pani dyrektor:
- Aniu, teraz ty i twój tata rozpakujecie twoje bagaże, a twojego konia zabierze pan Filip, nasz stajenny. Jak się nazywa twój koń?
- Makabreska - odparłam.
- Panie, Filipie - zwróciła się do czarnowłosego mężczyzn - Proszę zabrać Makabreskę do stajni. A ty chodź - zachęciła mnie ruchem dłoni. Oddałam stajennemu konia i wraz z panią dyrektor i tatą poszliśmy do mojego pokoju.
Pani Roma prowadziła nas przez kręte korytarze szkoły tak, że nie zapamiętałam drogi. Miałam tylko nadzieje, że tata ją pamięta. Byliśmy na 2 piętrze tego wielkiego gmachu. Na długim korytarzy znajdowały się ustawione w równej odległości drzwi.
- Jaki jest twój ulubiony kolor? - spytała nagle, ni z tego, ni z owego pani dyrektor.
- Em... Różowy.
- Doskonale! - wykrzyknęła uradowana. - Mamy pokój akurat w tym kolorze.
Polubiłam panią Romę. Za tą jej wewnętrzną radość i bycie miłym.
Zaprowadziłam mnie do drugiego pokoju po prawej stronie. Otworzyła drzwi, wykonując gest pokazowy. Moim oczom ukazał się przytulny, ładnie urządzony pokoik. Kolorystycznie różowo-biały, z zielonymi akcentami. Łóżko, biurko, stolik, szafa, kufer, półki na książki i drzwi do jasnej łazienki, która wydawała się dosyć duża. Ogólnie panował tu nowoczesny styl. Bardzo mi się spodobał ten pokoik.
- I jak? - zapytała dyrektorka.
- Bardzo ładny - odpowiedziałam z zachwytem.
- Mi też się podoba - dorzucił basem mój tata, po czym klepnął mnie w razie i powiedział:
- Choć! Idziemy wypakowywać bagaże.
Odgarnęłam włosy z twarzy i ruszyłam za tatą.
~~~
Rozpakowywanie trwało dość długo, za to nauczyłam się gdzie jest stajnia, stołówka, sekretariat i mój pokój. Stałam teraz na żwirowym podjeździe, trzymając non stop ruszającą się Sunie w rękach i machałam żarliwie na pożegnanie swojemu tacie. Wcześniej dostałam jeszcze kazanie- czego robić, czego nie robić, na co uważać itd., tata jeszcze chwilę pogadał z panią dyrektor i zaczęliśmy ściskać się i żegnać. Zbierało mi się na płacz- w końcu nie będziemy się widzieli aż do jakiegoś dłuższego wolnego, ale jakoś powstrzymałam łzy (wszystkie, oprócz jednej, która wolno spłynęła po moim policzku, rozbryzgując się na bluzce). Tata upewnił się, czy mam wszystko, dał mi jeszcze 10 zł ("na czarną godzinę") i wsiadł do auta.
Machałam jeszcze długo, po tym jak zniknął za rogiem. Gdy już stwierdziłam, że wystarczy obróciłam się napięcie, z zamiarem wrócenia do pokoju i rozpakowania się. Ale nagle, z daleka, nadeszła jakaś para ludzi- blondynka i brunet z bródką.

<Dawid? Pola? :P>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Od Remka C.D Asi

- Że dzisiaj? A nie jesteś jeszcze kontuzjowana? - spytałem nieprzytomnie, nawet nie unosząc głowy z poduszki. Cappy popatrzył na mnie oskar...