- Jasne - odparłam krótko, starając się w miarę naturalnie uśmiechnąć. - Idę już na maneż, ubieraj Lune, ja w tym czasie rozprężę Kalandora.
W odpowiedzi uzyskałam kiwnięcie głową. Bez słowa zacmokałam na konia i pociągnęłam delikatnie za wodze, kierując się na ujeżdżalnię. Wsunęłam dłonie w rękawiczki, założyłam kask, odwinęłam strzemiona i usiadłam w siodle. Chwila stępa, lekkie rozciągnięcie i zaczynamy. Na początek kilka zatrzymań, cofanie i znów do przodu. Zebrałam mocniej wodze i przyłożyłam łydki do kłusa. Lekkie wyciągnięcia po przekątnej, kilka zmian kierunku przez pół wolty i ujeżdżalnie, a na koniec drągi. Cztery przejazdy z obu stron i z powrotem do stępa. Jedno okrążenie, zakłusowanie na krótkiej, a od narożnika galop. Kalandor najwyraźniej miał jeden ze swoich "lepszych dni". Już dawno nie spotkałam się u niego z tak sprężystym, głębokim krokiem. Pojedyncze cavaletti na rozciągnięcie i pierwszy najazd. Metrówka poszła na pierwszy ogień. Wałach sam idealnie wymierzył odległość, więc mi pozostało tylko unieść się w siodle i ponownie w nim usiąść. Jako kolejna - stacjonata z otwartym dołem, o wysokości około metra dziesięciu. Dodanie na ostatnich dwóch foule i czysto, podobnie zresztą, jak następna, tak samo wyglądająca przeszkoda. Poklepałam konia po szyi i nakierowałam na okser. Bezbłędnie, w przeciwieństwie, do najniższego na hali krzyżaka. Jako ostatnią skoczyliśmy zabudowaną stacjonatę sto czterdzieści, a jak na podsumowanie, Kalandor pozwolił sobie na lekkie bryknięcie. Ten sam parkur przejechałam kolejne dwa razy w nieco innej kolejności, po czym zwolniłam do stępa. Pogłaskałam wałacha po spoconym karku, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Już dawno nie miałam tak udanej jazdy.
- Nieźle, nieźle - usłyszałam gdzieś z boku i dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że Remik już do nas dołączył. Wyszczerzyłam zęby z radości, Kalandor skakał dziś wyjątkowo dobrze, naprawdę nie miałam na co narzekać. Z zaciekawieniem obserwowałam, jak chłopak na swojej klaczy pokonuje ten sam parkur. Wszystko bez żadnej zrzutki, nawet po kilkukrotnym przejeździe. Wymieniliśmy się spojrzeniami, kiedy w końcu przeszedł do stępa.
- Od biedy ujdzie - mruknęłam z sarkazmem, wyczuwalnym na niesamowitą odległość. Klepnął mnie w ramię, przejeżdżając obok, a ja nie mogąc oddać tak samo, uderzyłam go lekko palcatem.
- Kończymy wreszcie? - zapytałam, poluzowując popręg o kilka dziurek. Chłopak przytaknął, więc z ujeżdżalni przejechaliśmy pod stajnię. Zsiedliśmy z koni, opłukaliśmy im nogi na myjce i odprowadziliśmy do boksów.
- Co powiesz na tosty? - zaproponowałam, spoglądając na niego z ukosa.
<Remek? XDD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz