Na peronie było głośno i tłoczno, Lato tuliła się do moich nóg, jeżąc nieznacznie rudą sierść na karku i powarkując przeto od czasu do czasu. Też tego nie lubiła. Moja dłoń wciąż czujnie spoczywała na sporej torbie sportowej, jedynym bagażu, jaki miałam. Czekałam tak już półgodziny, siedząc na ławeczce, rozmarzona w swoim Wonderlandzie.
'Warg i wilk toczyli ze sobą wojnę. Kiedy niespodzianie mniejszy, czarny wilk odgryzł kawałek ucha swemu wrogowi, a śnieżnobiała sierść warga spłynęła krwią, wilkor dobił czarnego pobratymca, a warg powrócił do swego ludzkiego ciała. Gdy tylko się w nim znalazł, ujrzał nad sobą swoją piękną kochankę, która zaniepokojona jego nagłą zamianą ciał, chciała wiedzieć, co się stało. Gdy ten jej o wszystkim opowiedział, ta rozpłakała się i...'
- Pani Marcelina, zgadza się? - miły głos obcej kobiety i jej dłoń spoczywająca na moim ramieniu wyrwały mnie z zamyśleń. Zamrugałam z niesmakiem, po czym spojrzałam na swoją rozmówczynię.
Była to blondynka w średnim wieku, z poczciwym wyrazem twarzy, elegancko ubrana, w śnieżnobiałe bryczesy i czarną koszulę z granatową marynarką. Uśmiechnęłam się uprzejmie, po czym skinęłam głową. Kobieta odwzajemniła uśmiech.
- To świetnie... - nagle jej wzrok utkwił na moim bagażu. - To wszystko, co masz? - spytała z niepokojem. Zaśmiałam się.
- Nie. Mam jeszcze ją - powiedziałam, wskazując na Lato, która lizała Dyrektorkę Akademii po palcach.
[...]Gdy czarny samochód pani Dyrektor zajechał pod Akademię, wyjrzałam przez okno i... prawie się zachłysnęłam ze szczęścia. Akademia... właściwie zamek wyglądał całkowicie jak skrzyżowanie Hogwartu z Westeroskim zamkiem. Zaparkowaliśmy na brukowanym podjeździe, a kiedy samochód stanął, otworzyłam drzwi, zza których, jak z katapulty wystrzeliła Lato. Suczka przemknęła przez cały dziedziniec i radośnie zaszczekała, screamując (wydając piskliwy szczek). Na ten widok zaśmiałam się i wysiadłam z auta, po czym wydobyłam z niego swoją torbę. Kiedy starsza kobieta zamknęła auto, rozległ się dźwięk jej telefonu. Gdy zerknęłam na nią przez ramię, ujrzałam jej zmartwioną twarz, co chwila coś potakującą.
- Tak... tak... rozumiem. Już biegnę. - zakończyła, chowając telefon do kieszeni marynarki, co chwila spoglądając na mnie niespokojnie.
- Bardzo mi przykro, Marcelino, ale... muszę iść, jedna z naszych klaczy właśnie się źrebi i wygląda na to, że źrebię się zakleszczyło... Muszę tam iść, więc nie mogę cię oprowadzić... - przerwała, nagle coś zauważając za moimi plecami. - Remigiusz! Tak, do Ciebie mówię! Chodź tutaj.
Jak na zawołanie, poczułam, że ktoś stoi za moimi plecami. Kiedy się obejrzałam, ujrzałam jakiegoś ucznia tej szkoły.
- Co się stało, proszę pani? - spytał zaniepokojony.
- Sasza się zakleszczyła. Muszę tam iść, a ty oprowadzić nową koleżankę. Zrozumiano? Świetnie - i nie czekając na odpowiedź, szybkim krokiem poszła w stronę ścieżki, zapewne wiodącej do stajni.
Kiedy spojrzałam na chłopaka, zauważyłam konsternację i smutek na jego twarzy.
'Ta klacz... Chce do niej pobiec.'
To uświadomienie obiło się echem po ścianach mojego umysłu i wiedziałam, co robić. Zdecydowanym ruchem przeszłam przez cały plac, w kierunku leżącej pod rozłożystym dębem Laty, po czym położyłam przy niej torbę, rozsuwając ją. Odgarnęłam warstwę ubrań, po czym wyjęłam jednej z przegródek drewnianą szkatułkę. Zasunęłam torbę, wstałam i przycisnęłam tą Bardzo Ważną Rzecz do piersi.
- Pilnuj. - rzuciłam ostro, po czym odwróciłam się w stronę owego Remigiusza, który miał tak żałosną minę.
- Prowadzisz mnie do tej stajni, czy nie? - zawołałam. Dopiero po chwili zrozumiał moje pytanie, bo zmarkotniał jeszcze bardziej.
- Ale... nie możemy...
- Prowadzisz, czy nie? - powtórzyłam nieco głośniej, ignorując jego bełkot. W dwa uderzenia serca znalazł się przy mnie.
- W tamtą stronę - rzekł niepewnie, lecz za wolno, bo już biegłam w tamtą stronę.
Remigiuszu? :) Dziwna jestem, prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz