- Wszystko z nią w porządku? - spytałem, spoglądając na matkę i źrebię.
- Tak - odparł nauczyciel - Będą żyć. Możesz podziękować swojej koleżance.
Zacisnąłem zęby i wymamrotałem jakieś niewyraźne podziękowania nawet na nią nie patrząc. Uwagę poświęciłem małej klaczce jeszcze niepewnie stojącej na nogach. Miała jaśniutką sierść, ale zapowiadało się że będzie gniada jak matka. Na pyszczku widniała szeroka latarnia a długie, cienkie nóżki miały eleganckie skarpetki. Śliczne maleństwo, stwierdziłem rozczulając się nad maluchem.
- Jak ją nazwiemy? - spojrzałem pytająco na Wyżyka.
- Soraya - odrzekł bez chwili wahania. Oh Soraya.. Opowiadał mi o niej. Była to jego pierwsza klaczka. Skarogniada, atletycznie zbudowana po prostu cudna. Najlepszy koń w jego całym życiu. Ile to rozet było podpisanych jej imieniem? Oj wiele... Wielką tragedią była jej nagła śmierć. Podobno została podtruta przez konkurencje, ale jaka jest prawda tego nikt nie wie. Po niej Wyżyk przygarnął czwórkę gniadoszy, nasz akademicki kwartet - Saszę, Nero, Tarę i Coby'go. Trudno o lepsze konie. Idealnie zgrane, współpracujące ze sobą niczym jeden organizm. Najlepszy zaprzęg w całej Polsce.
Przez dłuższą chwile w stajni panowała cisza przerwana jedynie cichym mlaskaniem pijącej mleko kobyłki. Byłem całkowicie oczarowany maleńką i perspektywa wychowywania jej przez następne trzy lata nauki bardzo mnie cieszyła. Saga Sagą, ale jej nie mogę pokryć. Potrzebuję wierzchowca a póki co mam tylko ją. Eh powinienem wreszcie kupić kolejnego konia. Albo zgarnąć jakiegoś z naszego rancza.. Nie czas na to, zganiłem się. Rozejrzałem się po stajni. Stanowczo za dużo osób. Podzieliłem się swoim spostrzeżeniem z panem Wyżykowskim.
- Taa - mruknął zamyślony przeczesując grzywę Saszy - Tak, masz rację. Dziękuję Marcelo za pomoc, ale teraz możecie już iść.. Chcę zostać z moimi końmi - spojrzał na nas stanowczo wzrokiem nie znoszącym odmowy. Pogładziłem jeszcze gniadą po czole i wolnym krokiem wyszedłem ze stajni. Nie miałem już czym się zająć. Lekcje odrobione, stajnia oporządzona, treningi już dawno skończone. Zagryzłem wargi szukając dla siebie jakiegoś zajęcia. Moje poszukiwania przerwał głos pana Dąbrowskiego. Nauczyciel teorii zagrodził mi drogę trzymając przy pysku osiodłanego Filara. Siwek rwał się niespokojnie, wyraźnie chcąc rzucić się w te pędy. Był jeszcze młody, przypomniałem sobie po chwili. Przydałoby się go porządnie wycwałować na torze.
- Normalnie nie dawałbym ci dodatkowej roboty, ale tylko ty się nawinąłeś pod rękę - rzucił krótko trener - Weź tę bestię i go osadź w miejscu. Nie mam czasu by się nim zająć. Po treningu odprowadź go na osobny padok.
Wręczył mi wierzchowca i szybko gdzieś zniknął. Nie zdążyłem nawet pokiwać głową. Pan Dąbrowski był dobrym nauczycielem, ale bardzo.. konsekwentnym w tym co robił. Niełatwo było z nim dyskutować.
Pogładziłem ogiera po pysku. Filar trochę się uspokoił czując, że nie jest już na łasce pana Bartosza. Wciąż jednak tańczył w miejscu gotowy do intensywnego treningu. Bez zastanowienia wskoczyłem na jego grzbiet i skierowałem w stronę toru. Ogier wyskoczył do przodu, ale wstrzymałem go przed dzikiem cwałem. Bardzo, ale to bardzo żwawym kłusem doprowadziłem go na miejsce i przy bramkach osadziłem na miejscu. Siwek stanął w miarę spokojnie czekając na sygnały z mojej strony. Szybko przygotowałem się do nagłej szybkości i wygodniej usiadłem w siodle. Nie miałem zamiaru go forsować, ale wiedziałem, że koń nie odpuści dopóki się nie zmęczy. Postanowiłem, że po prostu dam mu się wybiegać, ale na kontakcie. Żadnej swawoli i działania na własne kopyto. Filar musi się nauczyć działać w harmonii z jeźdźcem.
Poluzowałem go na wodzy, skupiając się głównie na dosiadzie. Co jak co, ale pan Dąbrowski wiedział jak nauczyć konie chodzenia na samych ledwie łydkach i delikatnych sygnałach. Ogier postawił uszy gotowy do biegu. Odetchnąłem po raz ostatni i lekko ścisnąłem jego boki.
Pęd powietrza nagle uderzył mnie w twarz. Bez większych problemów opanowałem konia nadając mu jednostajny takt. Wstrzymywałem go przed dzikiem cwałem, żeby nie naderwał sobie mięśni lub ścięgien. Zadowolony z możliwości biegu Filar wysunął do przodu łeb starając się stawiać jak najmniejszy opór. Przyległem do jego szyi wczuwając się w miarowy chód konia. Czułem pod sobą jak pracują jego mięśnie, jak mocne płuca wdychają i wydychają powietrze, słyszałem jego oddech i miękki stukot kopyt o trawę. Pochłonęło mnie to, straciłem poczucie czasu i miejsca. Czy jest coś piękniejszego niż pęd? Niż ta relacja, która wiąże cię z wierzchowcem? To poczucie jedności, wspólnoty? Nie. Chyba nie.
Z tego letargu wyrwał mnie widok drobnej sylwetki opierającej się o ogrodzenie. Odchyliłem się w siodle zwalniając Filara. Już nieco zapocony ogier posłusznie przeszedł do powolnego galopu już nie rwąc się tak jak wcześniej. Po kilkunastu metrach przeszliśmy do żwawego kłusu. Spojrzałem na dziewczynę nieco zaskoczony. Nie zauważyłem kiedy przyszła.. Ile już czasu minęło? Kiedy uznałem, że ogier jest wystarczająco rozkłusowany podjechałem stępem pod ogrodzenie gdzie stała Marcela. Rzuciłem jej pytające spojrzenie klepiąc Filara lekko. Dobrze się spisałeś, maluchu, pochwaliłem go w myślach.
<Marcelino? Przepraszam za ten koniec nie miałam w ogóle pomysłu na to opo ;c Mam nadzieję że mi to wybaczysz ;P>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz