Westchnąłem cichutko obserwując mijane drzewa. Już niemal całkiem straciły liście. Niektóre wziąć dumnie szeleściły barwnym listowiem, ale na jak długo? Zima będzie wczesna, stwierdziłem patrząc na kotłujące się ciemne chmury. Lunie deszcz jak nic. Może burza? Prawdopodobne. Lepiej będzie Filara zostawić w boksie. Przez zlewę mógłby zachorować. Tym bardziej po treningu. Przesuszę go ręcznikiem i odstawię do stajni. Pan Dąbrowski zrozumie sam by tak zrobił. W sumie gdzie może się podziewać pan Bartosz? Pewnie dogląda roczników. Na wiosnę większość zacznie wstępne treningi. We wczesnym wieku mogłoby się wydawać. Ale tak zostaną lepiej wytrenowane a mniejszym kosztem. Opłacalne i skuteczne. Pan Dąbrowski wie co robi.
Gdy doszliśmy do stajen koni akademickich zaczęło kropić. Pośpiesznie wprowadziłem Filara do jego boksu, siodło zostawiając zawieszone na bramce. Zdjąłem ogierowi ogłowie i słomą przetarłem sierść. Nie było sensu biec aż do siodlarni. Gdy uznałem, że jest wystarczająco suchy, zarzuciwszy kaptur na głowę, zgarnąłem sprzęt i ruszyłem w stronę budynku z rzędem koni z Akademii. Odłożyłem wszystko na swoje miejsce i ruszyłem do krytej ujeżdżalnie. Z daleka było słychać polecenia trenera. Kogóż to męczy? No ciekawe, ciekawe.
Wszedłem na halę lustrując co się dzieje. Pan Dąbrowski surowo spoglądał na blondynkę i siwą klaczkę. Uśmiechnąłem się leciutko i podszedłem do starszego mężczyzny.
- Daje im pan niezły wycisk, co? - zagadnąłem wesoło.
Pan Bartosz zmierzył mnie wzrokiem, ale uśmiechnął się leciutko.
- Ano - odparł poprawiając kapelusz - Nieźle sobie radzą, ale nie tak łatwo przenieść teorię na praktykę. Jak tam Filar?
- Dobrze. Uległ jeźdźcowi i ślicznie chodził na dosiadzie. Teraz powinien dać spokój na kilka dni.
- Dzięki, młody. Może chciałbyś...
- Nie, nie - zaśmiałem się - Mam już swoje. Saga i Saszka. Plus teraz mała Soraya - uśmiechnąłem się.
- No tak - podrapał się po brodzie - Musze kogoś zapędzić do opieki nad Filarem - westchnął i spojrzał na Anię głaszczącą Makabreskę - Na dziś koniec - rzekł do nich - Było całkiem nieźle, ale wciąż może być lepiej. Do następnej lekcji oczekuję samodzielnych postępów - nakazał zmierzając je już przychylnym wzrokiem - Trzymaj się Remek i pomóż Ani - rzucił na pożegnanie wychodząc z hali.
Odprowadziłem go wzrokiem i podszedłem do blondynki. Dziewczyna przeczesywała grzywę siwki spoglądając na mnie z sympatią.
- Cześć Aniu - przywitałem się - W czym mogę pomóc?
- Chyba w niczym - odparła przyjaźnie - Nie ma potrzeby, naprawdę. Ciekawa jestem za to kim jest ta dziewczyna, która pomogła przy porodzie Saszy.
- Marcelina - westchnąłem - Nowa w Akademii. Jak chcesz ją poznać to śmiało. Powinna być na zewnątrz gdzieś na trasie tor - stajnie. Może na nią trafisz - wsunąłem dłonie w kieszenie - Skoro nie potrzebujesz pomocy będę leciał. Jutro sprawdzian z matmy - skrzywiłem się lekko - Do zobaczenia.
- No pa - Ania nieco zamyślona pogładziła Makabreskę po czole.
Nie czekając dłużej wyszedłem z hali i skierowałem się do Akademii. Matmo, matmo czemuś ty że jesteś matmą? Niech cię szlag królowo nauk.
<Aniu? Marcelo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz